Życie z depresją #6/6. Osoby chore na depresję, odsuwając od siebie aktywności i ludzi, ulegają poczuciu bezbrzeżnego osamotnienia. Często towarzyszą im „trzy bezy”: bezsilność, bezradność i beznadzieja. Depresja powiązana jest ze specyficznym sposobem myślenia. Pojawiają się ruminacje, czyli nawracające myśli, które
Aneta Kręglicka została Miss Świata równo 33 lata temu! Była pierwszą Polką, której to się udało. Zobacz, jak teraz wygląda! Data utworzenia: 22 listopada 2022, 13:00. 33 lata temu, 22
Życie po przeszczepie. Obecnie Grzegorz Galasiński mieszka z mamą. Codziennie się rehabilituje, ponieważ nerwy jego twarzy muszą być regularnie stymulowane. - Wzmacniamy całe ciało, całą muskulaturę. Twarz jest unerwiona przez nerwy czaszkowe i zaburzenie w obrębie twarzy daje nam dalekie na ciele dolegliwości.
13 lat temu zmarłą Agata Mróz. Siatkarka poświęciła swoje życie dla córki. Mimo iż zmagała się ze śmiertelną chorobą, przestała się leczyć, aby móc ją urodzić. Niestety, zmarła 2 miesiące po narodzinach Liliany. Miała zaledwie 26 lat.Śmierć Agaty Mróz wstrząsnęła całą Polską. Przez swoje bohat.
Józef: Jak masz jakieś obciążenia, ślubowania, zatrucia, uszkodzenia ciał subtelnych to Ci to oczyszcza, błogosławi itd. JoAnna: No to Ci pobłogosławiło… 😉 . Mon: Jedyne co mi przyszło na myśl, że przy zmianie przekonań stare wychodzą w intensywnej manifestacji fizycznej i potem juz nie wracają. Mon: Takie bon kurwa voyage.
Minęło dziesięć lat , jak wygląda teraz twoje życie ? Opowiedz mi o nim. Moje życie w ciągu 10 lat zmieniło się nie do poznania. W 2010 mieszkałam w
T5AUfUx. Dzień dobry Moi Kochani Czytelnicy! Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki, a raczej autora - który w swojej dziedzinie naprawdę króluje. A jest nim pewien Pan, piszący w języku francuskim. Pisarz, którego pokochałam po pierwszej przeczytanej powieści. Który podbił moje serducho i przy każdej wizycie w bibliotece - nie pozwala spokojnie przejść obok swoich papierowych dzieci. Wiecie już, o kim mowa? Guillaume Musso – pisarz francuski, absolwent ekonomii, z zawodu nauczyciel. Jego powieści sprzedane w nakładzie 20 milionów egzemplarzy, przetłumaczone na 36 różnych języków - robią wrażenie. Dodatkowo jego niektóre powieści zostały zekranizowane. Czego chcieć więcej, prócz kolejnych fenomenalnych powieści? Więcej recenzji dostępnych w zakładce Recenzja A-Z. Guillaume Musso - Kim byłbym bez Ciebie? Lato 1995 roku. W San Francisco, Gabrielle studiuje na Uniwersytecie Berkeley. Ma 20 lat i tego lata przeżywa swoją pierwszą, prawdziwą miłość. Miłość do Francuza, Martina, który rok od niej starszy również robił licencjat z prawa, tyle, że na Sorbonie. On zaś z kolei przeżyje swoją ostatnią, prawdziwą miłość. Trzynaście lat później Martin usiłuje schwytać złodzieja obrazów, Archibalda. Gdy już ma go na muszce, daje mu zbiec, ratując obraz, który jak się okazuje jest duplikatem. Oboje po wielu latach rozłąki uderzają w życie 33 letniej kobiety, która kompletnie się tego nie spodziewa. Jednak czy wystarczy czasu, by porozmawiać na tematy, które od dawna dręczą mężczyzn? Czy Martin schwyta złodzieja? Okładka dość subtelna, ciekawa przedstawiona. Widzimy kobietę stojącą na drabinie aż do nieba. W tle piękne chmurki, a sama ona tworzy chmurkę w kształcie serca. W bordowej sukni, bordowe litery tworzące tytuł oraz autora powieści, z błękitem komponują się idealnie. Posiada skrzydełka, co uwielbiam, ale to nie dziwne, przecież to Wydawnictwo Albatros. Na jednym ze skrzydełek przeczytamy krótki opis powieści, na drugim z kolei słów kilka o autorze. Białe strony, które wcale nie przeszkadzają w czytaniu. Dużym atutem tego wydania jest wielka czcionka. Pogrubione informacje dotyczące czasu i miejsca, również wpływają na dogodniejsze czytanie. Nie ujrzałam nigdzie żadnych błędów, literówek, a odstępy między wierszami oraz marginesy są świetnie dopasowane. "Dlaczego miłość jest jak narkotyk? Dlaczego prowadzi do takiego cierpienia?" Pan Musso… mogłabym się dniami i nocami rozwodzić nad tym jak fantastyczne ma Pan pióro. Ci, którzy mieli okazję poznać styl Pana Guillaume, dobrze wiedzą, że potrafi pisać. Potrafi nas Czytelników zaczarować od pierwszych słów. Owiać tajemnicą, zaintrygować do tego stopnia, że ciekawość zżera nas od środka. Sprawia, że przewracamy kartkę za kartką w powalająco szybkim tempie. Wszystko, co wykreuje nam autor to niczym miód na nasze serce, duszę. Stworzone realne historie z wątkami fantastycznymi sprawiają, że nasze codzienne zmartwienia, myśli, uciekają gdzieś daleko. Bo to my pojawiamy się w świecie bohaterów. Styl Pana Musso pod żadnym pozorem się nie zmienia. No jedynie – na lepsze. Nie jest to pierwsza, ani druga powieść autora – a wciąż jestem pod wrażeniem. Książki tego pisarza są naprawdę fantastycznymi lekturami i zasługują na uwagę każdego czytelnika, który nie boi się tego typu powieści. To nie tylko romans. Nie tylko czysta miłość. Ale też i tajemnica, thriller – choć nie w każdej pozycji on występuje. "Są w naszej duszy rzeczy, na których sami nie wiemy, jak bardzo nam zależy. Jesli żyjemy bez nich, to tylko dlatego , że wejście w ich posiadanie odsuwamy z dnia na dzień ze strachu, że nam się nie uda albo że przysporzą nam cierpień." - Marcel Proust Świetnie wykreowani bohaterowie tylko podnoszą ocenę całokształtowi. Są jakby wycięci z naszego życia, kto wie – może i podobne osobowości i my znamy? Tutaj mamy dwójkę, a raczej trójkę bohaterów, z którymi mamy do czynienia na przełomie kilkunastu lat. Poznajemy młodą, zakochaną w sobie parę, Gabrielle i Martina. Poznajemy złodzieja obrazów, Archibalda. Chcąc czy nie, są oni ze sobą połączeni. Tylko jeszcze nie wiedzą w jaki sposób. Otóż może zacznę od końca, czyli od Archibalda. Jest on najstarszym bohaterem z tej trójki. Przebiegły, wręcz złodziej idealny, który zawsze wszystko ma dopracowane nie ma dla niego rzeczy nie możliwej. Jakoś pomimo jego późniejszych losów nie darzyłam go zbyt wielka sympatię. Miałam okazję poznać w pewnym momencie jego fragment życia, jednak i to nie przekonało mnie do tego, by zapałać do niego wielką przyjaźnią. Z kolei Martin jest po części w moich myślach trochę jak kobieta. Ma taką duszę… Polubiłam tego policjanta, chociaż nie byłam w stanie go zrozumieć, czemu spróbował tylko raz i nie próbował więcej. To samo Kieruję w stronę Gabrielle, która w ogóle nie dawała znaku. Zachowała się tak wrednie, że miałam ochotę jej przyłożyć. Mimo wszystko polubiłam ich i przywiązałam się do nich. Mam nadzieję, że zbyt długo nie będę za nimi tęsknić. Przygoda, jaką przeżyłam w San Francisco, czy też Paryżu zostawi duży ślad w moim sercu i zostanie na pewno nie zapomniana. Jak na Musso przystało, czytelnik kompletnie się nie nudzi. Może odczuwać pewnego rodzaju znużenie, brak akcji, chociaż ja tego tutaj nie czułam. Od samego początku historia bohaterów wydawała mi się zbyt piękna, by była prawdziwa. Zbyt piękna na to, by przetrwała. No i dużo się nie pomyliłam. Możecie też domniemać, co stanie się dalej, nie mówię, że nie. Ale ja, gdy czytam pozycje tego pisarza, nie zwracam na takie rzeczy uwagi, tylko oddaję się cała kartom powieści. One zabierają mnie do świata bohaterów, w których żyję wraz z nimi. W których czuję to, co oni. Po prostu wraz z nimi, obok nich idę, lub tez depczę im po piętach, by nie zgubić, gdy akcja nabiera rozmachu. Autor idealnie posługuje się akcją, raz ją zwalnia, a raz przyspiesza do granic możliwości. Raz powoduje, że śledzisz z tak wielkim zainteresowaniem poczynania bohaterów, że nie zauważasz minionego czasu, na policzkach pojawiają się rumieńce lub też po prostu głęboko oddychasz i wspominasz wraz z Gabrielle, Martinem czy też Archibaldem. "- Jeśli kobieta mówi ci 'nie', to często znaczy: 'chyba tak, ale się boję!'." Podoba mi się również to w książce autora, że nie pisze tylko z jednej perspektywy. Poznajemy historię z punktu widzenia naszych trzech głównych bohaterów. Poznajemy to, co było kiedyś – przed laty, to co jest teraz. Co dzieje się tu i teraz i tu, ale i kilka metrów nad ziemią. W innej czasoprzestrzeni. I nie jest to jakieś bujanie, beznadziejne wprowadzenie – otóż to idealnie dograny fragment, który dodaje klimatu, wyróżnia tę pozycję na tle innych. Kolejnym atutem chyba wszystkich jego powieści także i tej jest to, że przy każdym nowym rozdziale pojawiają się cytaty pisarzy, sławnych ludzi. To również dodaje charakteru i uważam, że wiele można z tej książki wynieść. Nawet jeśli w gust nie wpadnie Ci to, co napisał sam autor, to na pewno spodoba ci się chociaż jeden z cytatów, podanych przez niego. Tego jestem niemal pewna. Książka idealna na jesienne wieczory, smutne, brzydkie, zimne. Powieść, która pokaże nam aspekty miłości, nienawiści, oraz czasu. Pokaże nam, co ten czas potrafi zrobić z człowiekiem. Historia zasługuje na poznanie przez osoby, które cenią sobie styl autora, oraz dla tych, którzy są jej po prostu ciekawi. Reasumując lektury Pana Guillaume Musso mają w sobie pewien urok, charakter, który – nie wiem, jak Wy, ale na mnie działa magnetyzująco. Który powoduje, że chce mi się czytać, który sprawia, że tracę swój świat, uciekam od niego zamykając się w szczelnie napisanej historii. To sobie cenię i uważam, że napisana jest na wielką piątkę z plusem. Serdecznie ją Wam polecam!
Minęło dziesięć lat, jak wygląda teraz twoje życie? Opowiedz o nim. Napisz wypowiedź w której przedstawisz wyobrażenie swojego życia w przyszłości. PLISS POTRZEBUJE NA DZIŚ Jak byłam nastolatką chciałam zostać księgową. Nie wiedziałam jak długą i krętą drogę będę musiała pokonać, jak wiele przeciwności będę musiała pokonać,żeby spełnić swoje marzenie. Dziś mam już 24 lata. Technikum skończyłam z wyróżnieniem. Jestem obecnie księgową w dobrze rozwijającej się firmie transportowej. Jestem zadowolona z mojej pracy, z mojego życia. Pomimo tego, że codziennie, pogoda czy niepogoda, muszę rano wstać i iść do pracy, robię to z uśmiechem na twarzy. O tym marzyłam, przecież właśnie księgową chciałam zostać. Moje marzenie się spełniło. Osiągnęłam swój cel. Jestem szczęśliwą, samodzielną kobietą. Jeszcze nie znalazłam swojej drugiej połówki, ale wcale się tym nie przejmuję. Czuję się młoda, mam czas, a praca mnie dowartościowuje. Mam nadzieję,że już zawsze będę tryskała takim optymizmem. W przyszłości na pewno założę się także sprawdzić w roli matki i żony. Planuję, że razem z przyszłym mężem zamieszkamy na przedmieściach Warszawy , będziemy mieli dwójkę dzieci , ale na pewno nie zrezygnujemy z kariery zawodowej. Nie chcę zostać kurą domową. To tylko wyobrażenie mojego przyszłego życia, ale mam nadzieję,że tak jak pierwsze marzenie o byciu księgową się spełniło, to i te się ziści.
Hinata31082000 10 lat...Dużo czasu myślałam,że to tak szybko jeśli coś jest ciekawe,to mija w zastraszającym zrobić...? Teraz,kiedy myślę o tych dniach,miesiącach,godzinach...Zdaję sobię sprawię,że wszystko się to i dobrze? Nie wiem. Po tych 10 latach moje zwariowane życie wygląda kompletnie inaczej... Jako nastolatka nie byłam zbyt,jakby to powiedzieć... wszystkim zapominałam,zostawiałam swoje rzeczy po całym domu...Pędziłam przed siebie i nie patrzyłam do to i dobrze,ale niewiadomo,ile przez swój pośpiech ominęłam...Rodzina mówiła na mnie ,,Panna z mokrą głową",albo ,,Roztrzepana dziewucha".Wtedy mnie to urażało,ale patrząc na to teraz,nie mylili wydoroślałam przez te 10 psychicznie,i wygląd i figura...O tak,to chyba było najbardziej widoczne w moim zmienianiu się w dorosłego dosyć chuderlawą zwaną ,,Dechą".No cóż,przynajmniej tak nazywali mnie świeciłam też oczy,mimo pięknego,czekoladowe koloru,nie miały w sobie tego blasku,który przyciągał facetów. Moje włosy...Oj,pożal się o nich nic nie jak smoła...Taa,moja czupryna na prawdę była do mieć,tak jak moje koleżanki,figurę prawdziwej niestety,fizycznie wyglądałam jak młodsze dziewczyny ode mnie były bardziej kształtniejsze,przez co i bardziej mnie kompletnie przerażało...No,ale z biegem lat wszystko się włosy stały się bardziej błyszczące i kolor stał się bardziej intesnsywny,przez co można było porównywać je do skrzydła swoje włosy i nie nienawidzę ich tak brązowe oczy dostały tego blasku,którego tak dosyć bladą skórę,która wyglądała bardzo trochę to i solarium,którego czasami używam,i różorodnym żelom,które również jeść marchęwkę,a wiadomo przecież,że jest ona najlepsza na skórę i to właśnie temu warzywu powinnam zawdzięczać swój teraźniejszy wygląd? Nie mam zielonego do rzeczy,moje usta stały się bardziej czerwone,na policzkach pojawiły się rumieńce,skóra stała się nieskazitelna,spoważniały mi rysy...Zaczęłam o siebie dbać i najbardziej podziwiam swoją się piękną kobietą o krągłych figurę naprawdę wygląd zaczął zwracać uwagę raz posyłali mi spojrzenia typu ,,Zadzwoń do mnie,chętnie cię poznam".Jednak ja szukałam tego znalazłam razu spodobałam się on się,zaprzyjaźniliśmy,aż w końcu wybuchła za piękne wesele,a kuzynki z zazdrością patrzyły na moje szczęście...Po 2 latach urodziłam bliźniaki-uroczego chłopca i śliczną je Natalia i bliźniaki miały urodę dzięki Bogu!Nie chciałabym,aby przeżywały to samo niedowartościowywanie,które towarzyszyło mi przez nastoletnie mówiłam tylko o cóż,mam powód do nie będę taka się również roztrzepanej,zapominalskiej nastolatki stałam się odpowiedzialną i dojrzałą kobietą,która była przykładem dla innych swoje dzieci dbałam bardziej niż o siebie na świat z troską w w dorosłych latach zdałam sobie sprawę,że wszędzie czai się również swoją matkę,którą uważałam za dosyć narwanej stałam się i błyskotliwość,której nie posiadałam jako nastolatka,stały się widoczne gołym również do wyprowadzki i życia na własną dom i zamieszkałam razem z Sebastianem,Michałem i poważną pracę i nie patrzyłam na jakieś nierealne plany,które być wielką piosenkarką,która podbija świat swoją się teraz z moich marzeń...Przestałam żyć w bajkowym się bardziej opanowana i byłam w gorącej wodzie taką niepoważną 16-latką! Ale wszystko się zmieniło... Podsumowując,zmieniłam to się na stałe i wyszłam za dzieci,znalazłam pracę,wyprowadziłam życie na własną rękę,jestem przykładową katoliczką,mam czas dla przyjaciół i swoje dzieci kultury osobistej i staram się,aby nie były takie jak jak to mój kochany Sebastian powiedział do Michałka i Natalki: ,,Mamusia nie była grzeczną dziewczynką".Niestety,miał racje...No,ale już taka nie jestem! Zmieniłam się. A minęło tylko 10 lat...
Cieszę się, że w tym roku, już po raz drugi, udało nam się wygrać okładkę iMagazine. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ w tym miesiącu obchodzimy dziesiąte urodziny Nozbe! Chciałem świętować je właśnie z Tobą, czytelniku iMagazine, oraz zespołem wydawniczym, z którym związany jestem od początku istnienia magazynu – moje felietony o produktywności pojawiają się w nim od pierwszych numerów. Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2017 Na wstępie będę chciał wyjaśnić, dlaczego i jak walczyliśmy o okładkę tego numeru iMagazine, a potem przejdę do podsumowania dziesięć lat Nozbe – w kontekście biznesu i aplikacji, ale także rozwoju ekosystemu Apple w ciągu tej dekady – czyli to, co Ciebie, czytelniku iMagazine, szczególnie zainteresuje. Nie przesadziliście z ceną za okładkę? Zacznę od pytania, które zadaje mi każdy, kto zobaczy cenę, jaką na aukcji osiągnęła w tym roku okładka: 22 400 złotych: „Oszaleliście?”. Nie! Już tłumaczę, dlaczego. Te pieniądze idą na WOŚP – na pomoc dzieciakom. Więc nie ma tematu. Tę wspaniałą akcję warto wspomóc tak dalece, jak się tylko da. Uważam, że Dominik wraz z redakcją iMagazine mieli super pomysł z licytacją okładki, toteż chętnie wsparłem ten pomysł. I tak chciałem wpłacić pieniądze na Orkiestrę. Skąd mamy tyle pieniędzy na tę inicjatywę? Efekt oszczędzania. Od dziesięciu lat prowadzenia Nozbe co miesiąc odnotowywaliśmy zysk. Mniejszy lub większy, ale każdy miesiąc był na plusie. Dlatego podjąłem decyzję, aby każdego miesiąca nie tylko płacić 19% podatku liniowego, ale także odkładać część pieniędzy na inne sprawy, między innymi 3% na cele charytatywne. Mam prosty arkusz Numbers, który wszystko za mnie wylicza i tak od dziesięciu lat odkładam 3%, miesiąc w miesiąc, i przelewam je na osobne konto w mBanku. Kiedy odbywają się takie akcje, jak licytacja okładki, mogę być naprawdę hojny, bo wiem, że mam pieniądze przeznaczone specjalnie na ten cel. Lubimy pomagać. Pomoc jest naszą misją, bo jako Nozbe wspieramy zapracowane i zestresowane osoby oraz ich zespoły tak, by mogły lepiej się zorganizować. Poza tym właśnie dzięki regularnemu oszczędzaniu na cele charytatywne pomagamy innym finansowo. Oba te typy pomocy sprawiają nam niesamowitą frajdę! Ok. Teraz czas na podsumowanie dziesięciu lat Nozbe: 2005 rok – jak powstała aplikacja Nozbe i dlaczego była tylko webowa? Początki są trudne… Eee, w moim przypadku wcale nie były. Po prostu przeczytałem książkę Davida Allena „Getting Things Done” i stwierdziłem, że muszę się zorganizować. Jako freelancer zajmujący się marketingiem internetowym miałem coraz więcej klientów i nie potrafiłem ogarnąć wszystkich zobowiązań. Szukałem różnych narzędzi do wdrożenia metodologii GTD w życie i nie mogłem znaleźć nic odpowiedniego. Dzięki magii PHP i MySQL napisałem więc w jeden weekend prototyp Nozbe. Wybrałem technologie webowe, bo chciałem w przyszłości mieć dostęp do aplikacji z każdego miejsca na ziemi. Potem przez kolejne miesiące usprawniałem projekt, ze dwa razy przepisałem go, aby w 2006 roku podjąć w końcu decyzję, że zaprezentuję go światu. Skoro mnie się fajnie z nim pracuje, to może innym też się spodoba. 2007 rok – pierwsze trzy miesiące Nozbe, czyli jak udało się przekonać pierwszych stu klientów 1 lutego 2007 roku odbyła się premiera Nozbe. Tylko w języku angielskim, bo w Polsce prawie nikt wtedy o GTD nie słyszał. W ciągu pierwszego tygodnia pojawiło się dziesięciu użytkowników. Potem moja aktywność na blogach i forach o GTD zaczęła procentować i pojawiły się pierwsze artykuły o Nozbe. I nagle: lawina użytkowników. Do maja Nozbe miało ich już 5000! Wtedy wprowadziłem konta płatne, aby sprawdzić, czy ktoś faktycznie będzie chciał zapłacić za korzystanie z narzędzia. Tak oto pozyskałem stu pierwszych płacących klientów. Z jednej strony kupiło tylko 2% osób, z drugiej jednak miałem już aż sto osób płacących za mój programik rozwijany „po godzinach”. 2007 rok – iNozbe – pisanie Nozbe na iPhone’a po omacku W 2007 roku premierę miał też inny produkt – iPhone. W sprzedaży pojawił się w czerwcu, ale tylko w Stanach Zjednoczonych. Moi klienci zaczęli pytać o Nozbe na iPhone’a. Wtedy można było robić na niego tylko aplikacje webowe. Używając więc Safari na moim Thinkpadzie, różnych innych symulatorów oraz testując program z pomocą użytkowników, po tygodniu kodowania stworzyłem – pierwszą aplikację do GTD na iPhone’a na świecie. I najlepsze było to, że tę aplikację w akcji na rzeczywistym iPhonie zobaczyłem dopiero we wrześniu (po trzech miesiącach!), kiedy poleciałem do San Francisco na konferencję i dostałem swego pierwszego iPhone’a. 2008 rok – Nozbe full time, czyli najważniejsza decyzja w moim życiu Do tej pory pracowałem na dwa etaty. Do godziny 16:00 obsługiwałem moich klientów jako „internet marketer”, a popołudniami pracowałem nad Nozbe. W 2008 roku przychód z Nozbe był już na tyle stabilny, że zacząłem stopniowo „zwalniać” moich klientów i skupiać się tylko na Nozbe. Wtedy też zatrudniłem pierwszego pracownika – młodego, bardzo zdolnego programistę – Tomka. Na początku na pół etatu. Tomek jest z nami do dziś i jest CTO Nozbe. 2008 rok – spotkanie z guru, z Davidem Allenem Także w tym roku sam David Allen, autor książki o GTD, miał swoje pierwsze szkolenie w Warszawie. Zapisałem się na nie rzecz jasna! A dzięki swym kontaktom udało mi się po szkoleniu zaprosić go na kolację – wspólnie z naszymi żonami. Wow! Zaledwie po roku prowadzenia Nozbe osobiście poznałem swojego guru. Jeśli ja, nieznany nikomu gość z Polski, może jeść kolację z autorem bestselerowej książki i guru zarządzania czasem, to wszystko jest możliwe! 2009 rok – Nozbe w App Store Pomimo wczesnego sukcesu z iNozbe, niestety przespałem App Store w 2008 roku i potem pośpiesznie szukałem rozwiązania na napisanie natywnej aplikacji na iPhone’a. Nie znałem Objective-C, więc zatrudniłem wietnamskich programistów, aby napisali mi prostą aplikację na iPhone’a. Udało się ją wypuścić do App Store’a i to był sukces, ale niestety aplikacja nie była najlepsza i wymagała wielu poprawek. Musiałem coś z tym zrobić, bo iPhone zyskiwał na popularności i był już sprzedawany prawie na całym świecie. 2010 rok – Nozbe na iPada i iPhone’a Poznałem chłopaków z firmy Macoscope i rozpoczęliśmy współpracę. Kontynuowali rozwijanie aplikacji Nozbe na iPhone’a i stworzyli appkę na iPada. Dzięki nim udało się bardzo szybko zbudować aplikację dużo lepszą od poprzedniej i pojawić się na iPadzie zaledwie dwa miesiące po premierze tego urządzenia! Dzięki temu Nozbe znowu było liderem w dziedzinie produktywności na oba hity od Apple – zarówno iPhone’a, jak i iPada. 2010 rok – Nozbe po japońsku Ciągle usprawniania aplikacja webowa Nozbe oraz dodatkowe appki na iPhone’a i iPada były dostrzegane w wielu krajach, chociaż Nozbe było dostępne tylko po angielsku. Wtedy też jakiś bloger z Japonii napisał książkę (po japońsku) o kreatywnej pracy na urządzeniach Apple… i pierwszy rozdział poświęcił w całości Nozbe. Pamiętam to jak dziś – sprawdzam zamówienia Nozbe i widzę mnóstwo nowych klientów z Japonii. Wchodzę na Twittera i, gdy wyszukuję wzmianki o „nozbe”, co 20 wzmianka NIE jest po japońsku. Wow! Musiałem szybko znaleźć w Polsce osobę znającą japoński, aby móc odpowiadać na maile od nowych klientów i stworzyć japońską wersję strony. Nie mogłem wówczas w to uwierzyć! Co miesiąc zapisywało się do Nozbe więcej Japończyków niż Amerykanów! 2010 rok – Nozbe po polsku – dopiero teraz! Dopiero po trzech latach pracy nad Nozbe zabraliśmy się za tłumaczenia strony na dodatkowe języki, przede wszystkim na polski i wspomniany japoński. Dla mnie zawsze większe znaczenie miało to, w jakim języku mówią moi klienci, a nie z jakiego kraju sam pochodzę. W 2010 roku zauważyłem jednak, że tematyka organizacji czasu i produktywności zaczyna zyskiwać popularność w Polsce i zainteresowanie Nozbe wzrasta, więc czas było działać. 2011 rok – Nozbe trzęsie Japonią Kontakt z blogerem z Japonii – panem Zono-san – zaowocował popularyzacją Nozbe w Japonii, pierwszą książką o Nozbe i moją pierwszą podróżą do Kraju Kwitnącej Wiśni. Wyjazd był świetnie zaplanowany i połączony z pierwszą konferencją prasową. Został jednak przerwany za względu na silne trzęsienie ziemi i fale tsunami. Musieliśmy przerwać promocję, a ja postanowiłem wrócić wcześniej do domu. Zanim wróciłem, wraz z Japończykami, postanowiliśmy użyć Nozbe do pomocy poszkodowanym i stworzyliśmy projekt – udało się wówczas wesprzeć wiele osób szukających informacji i porad w tych tragicznych okolicznościach! 2012 rok – Nozbe na desktop, jest już w Mac App Store Po aplikacjach na iOS i fali „Web rynek skłaniał się ku aplikacjom natywnym, więc postanowiliśmy stworzyć aplikację Nozbe na Maca i komputery z systemem Windows. Mieliśmy dużo problemów, ale w końcu udało się pożenić technologie webowe i natywne oraz z sukcesem wrzucić aplikację Nozbe do Mac App Store. 2013 rok – kurs „10 kroków do maksymalnej produktywności” Zauważyłem, że mój biznes trapi problem jajka i kury: wiele osób nie korzysta z Nozbe lub nie umie z niego dobrze skorzystać, bo nie zna podstawowych technik organizacji czasu. Dlatego postanowiłem nagrać kurs „10 Kroków do maksymalnej produktywności”. Wybrałem formę video i nagrałem go we wszystkich językach, jakie znam, czyli po polsku, angielsku, hiszpańsku i niemiecku. W 2017 roku wydamy ten kurs w wersji rozszerzonej i zaktualizowanej jako książkę (zapisy pod adresem: 2013 rok – Nozbe – na wszystkie platformy W tym roku zrozumieliśmy, że „wersja mobilna” nie jest dodatkiem do Nozbe, ale często bywa głównym kanałem, na którym ludzie korzystają z aplikacji. Powstał trend „mobile first” i czas było przejąć kontrolę nad całym naszym ekosystemem. Postanowiliśmy, że czas wprowadzić wspólne wersjonowanie aplikacji Nozbe i wydać nasze własne appki, zbudowane przez nasz zespół. Podziękowaliśmy teamowi z Macoscope za współpracę, bo wspólnie zrobiliśmy coś ważnego. Nadszedł jednak czas na stworzenie własnego ekosystemu. Tak powstało Nozbe na wszystkie platformy: Web, Mac, Windows, iPhone, iPad i Android. 2014 rok – Nozbe i podwojenie zespołu Rynek zmieniał się jeszcze dynamiczniej niż w poprzednich latach i zrozumieliśmy kolejną rzecz: aplikacja na iPhone’a nie może być tylko „mobilną”, uboższą wersją naszej głównej aplikacji. Musi mieć prawie tyle samo funkcji, bo użytkownicy często tylko z takiej wersji Nozbe korzystają. Tak powstał projekt Nozbe który tworzyliśmy pod hasłem „mobile first”, czyli zaczynając od projektowania na ekrany mobilne, a potem dopiero skalując efekty pracy na ekrany komputera. W międzyczasie także podwoił nam się zespół. Do 2013 rijy liczył 12 osób, a do końca 2014 – liczba pracowników wzrosła do 24. 2015 rok – Nozbe na zegarek Apple Watch Jak już opisywałem na łamach iMagazine, praca w Nozbe to też świetna wymówka, aby co roku zmieniać iPhone’a na najnowszy model oraz kupować nowe gadżety. Wszystko po to, aby zawsze być ze wszystkim na bieżąco. Nie inaczej było z Apple Watchem. Kupiliśmy na początku dwa zegarki: jeden dla mnie, a drugi dla naszego dewelopera iOS… I wkrótce po premierze zegarka mieliśmy aplikację Nozbe na nadgarstku. Codziennie jej używam i, wbrew pozorom, przeglądanie nowych zadań na zegarku jest całkiem wygodne! 2015 rok – szablony projektów – czyli uczymy się razem! Nasze doświadczenia z kursem „10 kroków” i przygodą w Japonii z „PublicNozbe” zaowocowały nowym projektem – Dzięki niemu użytkownicy mogą publikować szablony swoich projektów Nozbe i dzielić się w ten sposób wiedzą i doświadczeniem. Jak wykonać przegląd tygodnia? Co spakować na zawody triatlonowe? Jak upiec ciasto? Jak przebiec 10 km poniżej 50 minut? Jest tam wszystko! A baza wiedzy rośnie każdego dnia. W 2017 roku uruchomimy wersję tego dodatku do Nozbe i mamy nadzieję na jeszcze więcej „gotowców” stworzonych przez użytkowników. 2016 rok – Nozbe i zwrot w kierunku klientów biznesowych Nozbe od początku było narzędziem wspomagającym organizację spraw. Z czasem zauważyliśmy, że wiele projektów realizujemy przecież z pomocą innych ludzi, więc wprowadziliśmy współdzielenie projektów i z czasem – tworzenie zespołów w Nozbe. Jednak dopiero w wersji podeszliśmy do sprawy na poważnie i oprócz redesignu, nowego logo i innych udogodnień wprowadziliśmy konta dla biznesu. Celem było to, aby firmy i zespoły faktycznie mogły komunikować się skutecznie poprzez zadania – tak, jak robimy to my, używając Nozbe do tworzenia Nozbe. Naszym głównym konkurentem staje się email, który ciągle w wielu firmach używany jest do zarządzania projektami. 2017 rok – dziesięć lat Nozbe, a my dopiero zaczynamy! Dziesięć lat minęło jak jeden dzień. Choć wiele osób pyta mnie, czy się jeszcze tym nie znudziłem, ja nadal jestem zmotywowany do dalszej pracy nad Nozbe. Właściwie, to jestem super podekscytowany, bo widzę, ile jest jeszcze do zrobienia. Na ten rok i na kolejną dekadę mamy wiele ambitnych planów. Nie chcemy dominować świata, ale zamierzamy pomóc w organizacji zadań i projektów jak największej ilości osób i ich zespołów. Chcemy, aby osiągali sukcesy dzięki naszej aplikacji. Przy okazji wspomnę, że właśnie przekroczyliśmy barierę 400 tysięcy kont w Nozbe. Mamy dziesięć wersji językowych i obsługujemy sześć walut. Najwięcej użytkowników mamy z krajów anglojęzycznych – takich jak USA, Kanada, Wielka Brytania i Australia, ale zaraz potem jest Polska i ciągle Japonia. Czyli można powiedzieć, że jesteśmy w pełni globalną firmą. I do tego pracujemy w systemie „No Office”, czyli bez biura – każdy pracuje z domu. Jak widać, poznawanie nowych trendów i technologii oraz wykorzystanie ich w rozwoju Nozbe nieustannie sprawia mi niesamowitą frajdę.
Dwudzieste piąte urodziny. Ćwierć wieku. Jakie to… smutne? Piętnaście lat temu na urodzinowej imprezie piłam oranżadę, jadłam pączki i pytałam mamę czy daleko jeszcze do mojej osiemnastki. Czy daleko jeszcze do dorosłości… „Nawet się nie zorientujesz, kiedy to zleci”. No i zleciało. Musiałam iść na studia. Jak wszyscy z mojego rocznika. Bo teraz trzy litery przed nazwiskiem to już nie nobilitacja, a wymóg. Chciałam przerwać w połowie, gdy dostrzegłam, że obrana przeze mnie ścieżka donikąd nie prowadzi. Nie pozwolono mi. O kolejne dwa lata odwleczono mi wyrok… W kilka miesięcy po dołożeniu trzech liter przed imieniem i nazwiskiem, wciąż utrzymuję kontakt z połową grupy. Spotykamy się raz na kilka tygodni i wprowadzamy w ten sam depresyjny stan, przerzucając liczbami – kto ile CV posłał w świat, kto ile rozmów kwalifikacyjnych odbył. Mam podejrzenie, że moim curriculum vitae podciera sobie tyłki już ¾ Częstochowy. I co z tego? Czytam po dwadzieścia parę książek w miesiącu, sypiam od 4 do 11 i mogę odwiedzać znajomych w południe, co najdobitniej świadczy o tym, że mam 25 lat i żyję na koszt rodziców. W moim mieście, gdzie bezrobocie dotyka co 4 mieszkańca nie jest to jakoś specjalnie zadziwiające… Polska zmusza do kończenia studiów. Tymczasem ci z moich znajomych, którzy przerwali edukację po szkole średniej i wybyli do Anglii, Holandii czy innej Norwegii, budują domy i zakładają rodziny. To, że język odchodzi w zapomnienie, to że wszystko, co ważne, zostało tutaj – nieistotne. Bo polskości do garnka nie wsadzisz. Możesz sobie ją między pośladki wcisnąć, co najwyżej… Ej, Polsko! Dasz nam jeść? Oj, chyba nie… To, co teraz uskuteczniam to gderanie frustrata. Nic nowego, nic odkrywczego. Ale dzień urodzin wywołuje u mnie smutek, zamiast radości. Spotkanie z przyjaciółmi z lat studenckich potęguje poczucie otępienia, zamiast dawać ukojenie. Bo patrzę na twarze młodych, bystrych ludzi, których głupi kraj wyprowadził w pole i widzę, że dla nas nie ma żadnej nadziei. Ej, Polsko! Oddasz nam stracone lata? W chwilach takich jak ta, kiedy zalewa mnie fala frustracji, mam w głowie popularne pytanie: jak żyć? Jak żyć bezustannie na cudzy rachunek? Jak żyć z wyrokiem: „niedługo będzie dla pani za późno na dzieci”? (Ej, doktorze, mam je powietrzem wykarmić?) Jak żyć tu, gdzie byle bałwan dostaje kilkadziesiąt tysięcy premii od państwa, a przyjaciółka walczy o 70zł zasiłku rodzinnego? Piękne są te wszystkie porady – wyjedź z miasta, wyjedź z kraju (najlepiej wyemigruj na księżyc, co?). Bo ja mam być robotem bez uczuć, rzucić rodzinę, rzucić strony, które kocham i gnać do obcych, bo tu mnie na zimowe obuwie, wyjście do kina albo kostkę masła nie stać? Ilu jeszcze ludzi musi podciąć sobie żyły, zniknąć z powierzchni ziemi albo wybyć w świat, żeby dało się tutaj normalnie żyć? Po co było stawiać się zaborcy, po co było przelewać krew niewinnych ludzi i w podziemiach uczyć rodzimej mowy, skoro teraz mamy się wyludniać? Skoro teraz najprostszym rozwiązaniem jest posłanie Polaka do Niemców i Anglików? Czy kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym Polak obudzi się, sięgnie po gazetę, pocałuje dziecko w czoło i pomyśli: „Boże, jak to dobrze żyć w normalnym kraju”? Jasne. Jak kolejne zabory zrównają jego dawną ojczyznę z ziemią. Bo kto będzie chciał oddać życie za taki kraj? Mam dla Ciebie prezenty! Zapisz się do newslettera i odbierz darmowe ebooki. 0 komentarzy Wszystkiego najlepszego! 🙂No, jak mi stuknęło ćwierćwiecze,to też popadłam w nastrój iście filozoficzny 😉O tyle dobrze,że ja miałam to szczęście iż udało mi się zdobyć pracę w trakcie studiów. I to w swoim zawodzie, a to już w ogóle zakrawa na cud 🙂 Ja zaczynam żałować, że pracowałam w trakcie studiów. Łączenie szkoły dziennej i zaocznej + pracy do 1 w nocy na niewiele się zdało 😉Dziękuję za życzenia! Pomimo całego Twojego dzisiejszego pesymizmu – wszystkiego najlepszego ci życzę. Wierzę, że w końcu wszystko jakoś się poukłada i dniu dwudziestych szóstych urodzin będziesz kipiała optymizmem 🙂 Właśnie! Mam nadzieję, że przyszłoroczny wpis będzie bardziej optymistyczny 🙂 Dziękuję! Amen… pieprzona rzeczywistość :/ Wszystkiego najlepszego i głowa do góry. Więcej pozytywnego myślenia. Chyba wyleczyłam się już z chorego optymizmu 😉 Dziękuję! :* Na początku życzę Ci wszystkiego najlepszego! 🙂 Jestem w podobnej sytuacji do Twojej, z tym, że od skończenia studiów minęło kilka lat, też jestem ze stycznia, kończyłam 29 lat ostatnio. Przez ten czas po studiach przez rok pracowałam (oczywiście na um. o dzieło, bo jakżeby inaczej), teraz bezskutecznie szukam pracy od czerwca. 🙁 Jestem na utrzymaniu męża, nie rodziców, co też nie jest dużym pocieszeniem. Mamy jedno dziecko i ciągle słyszę pytania: kiedy drugie? I mówię, że nie wiem. Był czas, gdy oboje byliśmy bez pracy. Boję się, że to się powtórzy. I pewnie moja prawie pięcioletnia córka będzie jedynaczką. Szkoda gadać. Wczoraj załapałam taki beznadziejny nastrój, że aż się popłakałam (nie pierwszy raz i nie ostatni). Do tego nie jestem przebojową, wygadaną, pewną siebie osobą. Nie mam żadnych znajomości. I co mam zrobić? 🙁 Dorotko ja wręcz uwielbiam to pytanie!!!!! Kiedy drugie????????Tylko mój już ma prawie 8 lat… Jak ja Cię rozumiem, tylko tyle, że ja jestem już po 30-stce…z wyrwą w CV :/ Powyższy wpis to również efekt gównianego nastroju z wczoraj. Popełniłam go o 4 nad ranem i chociaż teraz mam trochę lepszy nastrój, to i tak sytuacji nic nie zmieni. I Ty, i ja, i wielu innych pewnie jeszcze długie lata będziemy drżeć o to, czy czasem za chwilę nie zostaniemy z niczym. Bo zwiększają się ceny wszystkiego, tylko nie zarobki. Pełen podziw, że i tak zdecydowaliście się na dziecko, wielu ludzi, których znam po prostu tego nie chce, bo w tym kraju wypełnianie "obowiązku" prokreacyjnego jest nieopłacalne i tylko stresu dostarcza. W każdym razie chciałabym Cię jakoś pocieszyć, ale sama widzisz, jak jest… 🙁 Pocieszę Was, że mnie od lat nagabują: "kiedy pierwsze?!" 😉 Albo: "no kiedy ten ślub?". Jak znajdę, kuźwa, jakąkolwiek pracę, ludzie! Nie chcę tu za bardzo wchodzić w sprawy mojego życia prywatnego, ale z tym decydowaniem się to możesz się domyślić, jak to czasem bywa. 😉 A teraz, kiedy tym bardziej wiem, jaka to odpowiedzialność i ile dziecko kosztuje, raczej nie dopuszczę do tego, by Karolinka miała rodzeństwo. Niestety, miłość to nie wszystko. Więcej, spełnianie podstawowych potrzeb takich jak jedzenie, dom to też nie wszystko. Inne dzieci chodzą na angielski, moja córka też chciała – zapisałam ją i jest bardzo zadowolona. Nie chcę, by omijało ją coś może nie niezbędnego do życia, ale jednak w jakiś sposób potrzebnego. Teraz nie jest u nas źle, M. ma dobrą pracę, wystarcza nam na tzw. życie, ale niestety…. Ciuchy, książki, kosmetyki kupuję bardzo rzadko, bo wolę opłacić dziecku angielski czy pójść z nią do teatru. I każdego dnia cieszę się, że M. ma w miarę pewną, stabilną pracę (zatrudniony jest przez międzynarodową korporację, raczej go nie wywalą), bo wiem jak to jest nie mieć nic. Wiadomo jak to jest – kiedy pojawia się dziecko, to jego potrzeby wychodzą na pierwszy plan. Bardzo się cieszę, że macie pewien komfort i nie musicie martwić się o kolejny dzień. To bardzo budujące 🙂 Ja co prawda pracę mam, ale po studiach szukałam ponad mojego rocznika prawie nikogo już nie ma w kraju. To samo z rodziną, brat w Anglli, kuzyni też, kuzynka w Stanach. Gdybym teraz została bez pracy to nawet bym się nie zastanawiała tylko wiała z tego kraju w którym po włączeniu wiadomości oglądamy posłankę Pawłowicz…Porażka. Ode mnie też wielu, bardzo wielu siedzi już daleko stąd. Wielka szkoda, że musimy tracić z oczu rodzinę i przyjaciół, bo inaczej musielibyśmy oglądać ich w kilometrowych kolejkach do Urzędu Pracy… Nic optymistycznego. Mogę się tylko podpisać pod wszystkim, co napisałaś. Ale dobitnie… Aż brakło mi słów, bo wszystko mi tylko życzyć Ci wszystkiego najlepszego, nowego i lepszego porządku oraz mniej zmartwień, także tych egzystencjalnych. 🙂 Dziękuję, oby się spełniło 🙂 Klaud, najlepsze życzenia! będzie dobrze, kiedyś musi… Kiedyś tak -> patrz, ostatni akapit 😉 Dzięki słońce! :* Mimo wszystko wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Nie warto się smucić w takim dniu. Jeszcze będziesz miała na to czas. Zatem głowa do góry i ciesz się, że dane Ci było przeżyć kolejny rok 🙂 Fakt, mam trzysta sześćdziesiąt parę innych dni na to 😉 Dziękuję! Nie upraszczajmy z tą zagranicą. Sama mieszkam już podan 5 lat w Niemczech. Nie, że za chlebem – miałam pracę i to dobrą, o odejściu powiedziałam szefowej podczas spotkania na ktorym chciała mi zaproponować nowe stanowisko, szkolenia w Barcelonie i kto tam wie jakie bajery… Pojechalam za głosem serca i co? I do dziś siedzę w domu. Jeśli wysyłam podania poniżej moich kwalifikacji to czasem nawet ktoś ze mną pogada ale głównie po to, by mi powiedzieć, że w tej pracy raczej bym się nudziła i szybko im uciekła. Jak szukam zgodnie z kwalifikacjami to zawsze łatwiej wziąść swojego z podobnymi papierkami. Mogę pracować, i owszem, gdy sobie moimi papierami tyłek podetrę i pójdę sprzątać lub zrobię kurs na opiekunkę dla starszych. Będzie z tego kasa ale co z satysfakcją i realizowaniem samej siebie? Mam tu parę znajomych Polek i wszystkie pracują poniżej kwalifikacji, no bo jakoś żyć trzeba. Zagranica nie jest rozwiązaniem, przynajmniej nie dla osób, które już zakończyły edukacje, bo te które są w trakcie mają jeszcze całkiem niezłe szanse. Poza nimi tu pewnie zawsze będzie praca, ale tylko ta, której rodacy nawet kijem nie ruszą więc oferuje się obcokrajowcom. Taka jest dzisiejsza prawda. Nie wiem co studiowałaś ale póki co nie ma rady, trzeba zacisnąć zęby i szukać dalej. Może nie tylko w Częstochowie? A jak już coś złapiesz to poważnie pomyśleć nad nowymi kwalifikacjami. Takimi jakie odpowiadałyby Twoim zainteresowaniom ale i dawały jakieś sensowne możliwości zatrudnienia. Moja siostra po filologii niemieckiej też niewiele mogła robić poza parzeniem kawy. Dorobiła logistykę i choć łatwo nie ma, czasem na czas określony, czy w zastępstwie ale pracuje. A gdy kontrakt się kończy zwykle najdalej za miesiąc ma coś nowego. Powodzenia życzę, z calego serca… Wiesz, sama w takich chwilach zwątpienia mówię sobie, że przecież nie będzie tak do końca mojego życia, w końcu musi się coś zmienić. W coś trzeba wierzyć… Ja mimo wszystko żałuje, że wróciłam do PL aby skończyć studia. Mogłam siedzieć za granicą gdzie w całkiem miłej atmosferze i z dobrymi zarobkami mogłam sobie żyć spokojnie. Cóż pracowałabym bym poniżej swoich ambicji i kwalifikacji, ale za to dostawałabym za tydzień więcej niż tu za miesiąc. Zgadza się, że za granicą nie jest tak różowo – kto nie był ten tego nie wie, ale jest chyba lepiej niż tu. A do autorki: może własna działalność? to chyba jest jedyne logiczne rozwiązanie, choć nie mogę zrozumieć dlaczego państwo ciągle podwyższa koszty w sektorze prywatnym Mi się to w głowie nie mieści. To jak strzelać sobie samemu w stopę. Może tak budżetówce uciąć 13tki, a nie dobijać małe przedsiębiorstwa. Najlepiej to by chyba było próbować kończyć za granicą studia 🙂 Bo to daje tu jakieś bardziej wymierne szanse. Pieniądz pieniądzem, oczywiście lepiej go mieć ale z czasem odzywa się frustracja. I jakiś taki żal, że przecież stać człowieka na ambitniejsze zajęcia tylko że jakoś nikt nie chce dać na to szansy… Niektórzy probują odkuć się za granicą by później mieć jakiś sensowny start w Polsce. Tylko że łatwo stać się niewolnikiem pieniądza a świadomość że będzie się go miało zdecydowanie mniej paraliżuje i skazuje wiele osób na taką pracę bez ambicji w nieskończoność… Alison, oczywiście mam świadomość, że nigdzie nie ma raju. Nie jestem też wyznawczynią hasła "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i wcale nie uważam wyjazdu zagranicznego za taki cudowny pomysł, ale jednak trzeba przyznać, że tam człowieka stać na chleb, wyjście do teatru i kurtkę dla dziecka. Tutaj niektórzy zarabiają tak mało, że naprawdę dziwię im się, że jeszcze mają chęci do życia… Swoją drogą, satysfakcję i realizowanie swoich marzeń chyba powinnyśmy schować gdzieś w kąt, bo bardzo o to dzisiaj trudno 😉 W moim mieście, które nie ma bogatej oferty dla studentów, wybrałam polonistykę ze specjalnością animacja kultury, a później – edukacja kulturowa. Zawsze miałam świadomość, że to nie jest zawód przyszłościowy, ale nie spodziewałam się, że w Urzędzie Pracy usłyszę, że stanowię podgatunek, dla którego nie ma kategorii w systemie i mogę chodzić po oferty, a i tak nigdy niczego mi nie dadzą 😉 Blannche,mam wielką ochotę założyć działalność. Jest pomysł, jest rys, jest wszystko, ale myśl o tym, że niebawem musiałabym płacić 1000zł ZUS-u [a w następnych latach chcą to jeszcze zwiększyć], to z miejsca robi mi się słabo 😉 Obyśmy nigdy nie dożyli dnia w którym faktycznie będziemy musieli schować w kąt samorealizację… Opowiem Ci inną historię. Moja znajoma rownież studiowała ale podczas pisania pracy napradła ją jakaś blokada. Wbiła sobie do glowy że nie da rady jej napisać i już. I tak ze studiami ale bez obrony nie znaczyła nic. Przez 6 lat tyrała w sklepie za psie pieniądze, za które pewnie nigdy nie mogłaby żyć samodzielnie i drżąc o to czy jutro też będzie miała pracę. W końcu zebrała się w sobie i nadrobiła co jej tam kazali by po raz drugi mogła przystąpić do pisania pracy. Tym razem jej się udało a niedługo później zgłosiła się, gdy w jej sieci sklepów szukali kogoś do usprawniania procesów. Bez odpowiednich literek przed nazwiskiem w ogóle by jej nie brali pod uwagę a tak faktycznie pracę dostała. Praca biurowa, z o niebo lepszymi zarobkami, spokojem o jutro i satysfakcją z tego, co się robi. Nie można tracić nadziei na poprawę. W przeciwnym razie po co w ogóle żyć? By tyrać, żreć i spać?Swoją drogą jesteś pewna z tym Zusem? Nie jestem na bieżąco w tych sprawach ale wydaje mi się że jak na początek działalności to dużo, wręcz za dużo… Na początek 400 🙂 Zwiększa się po dwóch latach. Niejedną firmę to wykończyło… Co do tych liter przed nazwiskiem – lepiej mieć, niż nie mieć, jeżeli już zaczęło się studia – przykład Twojej znajomej dobitnie to pokazuje. Mojej koleżance też polecono zrobić chociaż licencjat, poświęciła na to trzy lata [a jest już przed 40-ką], po czym uznano, że lepiej zatrudnić młodą osobę z magistrem, niż trzymać doświadczoną pracownicę dwudziesty rok [po trzech miesiącach prosili o powrót] 😉 Ale znam też pozytywne przykłady ludzi, którzy dzięki zdobytemu po latach licencjatowi czy magistrowi, mogli awansować w pracy i teraz naprawdę dobrze im się żyje. Tak więc czasem naprawdę warto 🙂 Kochana, jak ja Cię rozumiem! Jestem od Ciebie dziesięć lat starsza, ale widzę, że nasza sytuacja tak naprawdę niewiele się różni. W mojej miejscowości panie z kółka różańcowego modlą się o moje drugie dziecko, wszak córa ma już 13 lat :/ A ja, gdybym miała możliwość, zaplanowałabym i przeżyła swoje życie zupełnie inaczej (tylko córy bym nie wyrzuciła). Jestem z Tobą i mam głęboką nadzieję, że Twoje życie wreszcie się odmieni na lepsze! I jeszcze coś: zazdroszczę Ci mobilizacji w nauce języka i postępów – to robi na mnie wielkie wrażenie, oby tak dalej!Niech Ci się wiedzie, ściskam i pozdrawiam:) "W mojej miejscowości panie z kółka różańcowego modlą się o moje drugie dziecko, wszak córa ma już 13 lat :/ A ja, gdybym miała możliwość, zaplanowałabym i przeżyła swoje życie zupełnie inaczej (tylko córy bym nie wyrzuciła)". Isadora, no dokładnie opisałaś mój stan ducha, tylko moja córka ma 11 lat, a poza tym wszystko się zgadza. No tak, mnie też sąsiadki zaczepiają z jakże uroczym pytaniem: "kiedy Ty będziesz miała dzieci?!" /brat mój dorobił się już trójki ;)/ – już kij z tym, że wchodzą z butami w czyjeś życie, ale mam wrażenie, że ci wszyscy, o których mówimy, żyją w jakichś bajkach i nie mają pojęcia o tym, jak wygląda teraz życie młodszych pokoleń… Isadora, dziękuję! :* Ja mam problemy zdrowotne, które związane są z ciężkim porodem (nie chcę wchodzić w szczegóły, ale chodzi o to, że powinnam iść na operację, ale po niej nie będę mogła już mieć dzieci). No i byłam na wizycie u baardzo mądrej pani ginekolog, która mi zadała pytanie: chce pani mieć jeszcze dzieci? Ja na to: tak, chcę, dlatego nie podejmę teraz (a było to już chyba z dwa late temu) decyzji o operacji. A ona na to: to proszę się zabrać za robienie dzieci (dosłownie tak powiedziała) i potem się zoperować jak najszybciej. Ja się wkurzyłam i powiedziałam: Tak? A za co je wychowam? Za co je wykarmię? Jestem odpowiedzialna. Sorry. :] I tak teraz tkwię w takim zawieszeniu, niby bym chciała mieć więcej dzieci, ale w obecnej sytuacji nie zdecyduję się na nie, bo nie mam pracy i nie mamy na tyle dobrej sytuacji, by mąż utrzymał mnie i jeszcze dwójkę dzieci. A do byle jakiej (czyt. np. fizycznej) pracy nie pójdę, bo z powodu moich problemów zdrowotnych mogę dźwigać tylko do 5 kg (i to w porywach). Patowa sytuacja. Jesteś w identycznej sytuacji [niemal kropka w kropkę], jak moja przyjaciółka, więc wyobrażam sobie, co możesz czuć. U mnie też za niedługi czas może być już za późno, ale co zrobić? Zrobić i urodzić trudno nie będzie, ale co dalej? 🙁 Chyba każda młoda para może sobie stawiać teraz takie pytania… Tak, a potem się dziwią, czemu młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci… Najlepszego jeszcze raz, ja jestem w podobnej sytuacji do Twojej, ale mimo wszystko nie tracę, ale wiem że chyba będę musiał się zmienić położenie swoje zamieszkania, ale będzie to Polska , czas pokażę . Mimo wszystko w wierzę;]Wiem, że Tobie także się dostać pracę i nie będziesz zmuszona do przymusowego weimigrowania 3 mam kciuki:)Post mnie ujął i ścisnął mi serce jak cholera. Jednak optymizm nie pozwala mi się poddawać;)Głowa do góry Też mam dziesięć lat więcej niż autorka i ten kraj pozbawił mnie optymizmu. Nie ma co wierzyć i liczyć na łut szczęścia bo on się nie taka jest rzeczywistość. Lepiej od razu pakować walizki. Żeby to pakowanie walizek było takie proste. Musiałabym zostawić narzeczonego i dzieciaki brata z dala od siebie. Niewykonalne. A u mnie wygląda to jeszcze gorzej. Mamy swoje mieszkanie (na szczęście), dziecko ma tu swoje przedszkole, koleżanki, rodzinę, środowisko no i przede wszystkim mąż ma tu naprawdę dobrą pracę. Naprawdę, nie jest to proste. Z pensji męża, jego tzw. fuch, moich zleceń (niestety sporadycznych, no ale coś tam się dzieje) jakoś tam żyjemy. W razie czego możemy też liczyć na wsparcie rodziców. Nie tak łatwo wyjechać za granicę, szczególnie, że nie mamy tam rodziny, a ja nie mogę pracować fizycznie (a pewnie taką pracę tam bym jedynie znalazła). Rany, jakie bliskie jest mi wszystko, co napisałaś. Za dwa miesiące również stuknie mi ćwierćwiecze, z tym, że ja wciąż studiuję, już drugi kierunek – oba wbrew moim zainteresowaniom, co okazało się niestety dopiero w trakcie studiów, do obu mnie przymuszono i teraz właściwie tak to "ciągnę" tylko po to, by jak najdłużej odwlekać moment pójścia na bezrobocie… Nie powiem Ci, że głowa do góry i wszystko będzie dobrze, bo sama średnio w to wierzę, ale trzymaj się ciepło i mimo wszystko ciesz urodzinami. 🙂 Mieć 25 lat i być bez pracy to zawsze lepiej niż mieć, dla przykładu, 35 i też być bez pracy. 😉 Zobaczymy czy za 10 lat Twoje słowa mnie nie zdołują 😉 Oczywiście chcę wierzyć, że wszystkim nam będzie lepiej. Choć marne to pocieszenie, że w podobnym bagnie tkwi tylu ludzi… Niestety doskonale Cię rozumiem. Ja też mam urodziny za pasem i całkiem podobne refleksje mnie dopadają. Jednak mimo wszystko życzę Ci wszystkiego najlepszego. Dwa dni temu, w dniu moich urodzin, także miałam raczej pesymistyczne wizje dotyczące teraźniejszości i przyszłości. Niby dwadzieścia jeden to nie to samo, co dwadzieścia pięć lat, ale my wodniki już mamy taką melancholijną, destrukcyjną naturę… Czy mylę się? Nie, my po prostu z większą dosadnością rejestrujemy każdym razie, życzę Ci wszystkiego najlepszego, oby Polska wkrótce dała nam jaśniejsze perspektywy na życie! Cała prawda o Wodniku… 🙂 Dziękuję, mam nadzieję, że naprawdę za rogiem czai się dla nas coś lepszego! Czuję dokładnie to samo. W kwietniu skończę dwadzieścia pięć lat, mam ukończone studia, a pracy brak. Po pierwsze – wszystkiego najlepszego. Jak kończyłam 25 lat, w kółko słuchałam tej piosenki: oddaje Twój stan podobnie. Bezrobocie i żadnych perspektyw. Obaj bracia z rodzinami w Irlandii, niby mogę do nich jechać, ale wciąż mam nadzieję, że coś się zmieni, bo nie chcę znowu wyjeżdżać z Polski, chcę, aby ten kraj pozwolił mi na to, by w nim żyć. Ale jak? Studia skończyłam – leśnictwo, brzmi dumnie, co? I co z tego, skoro nie mam pleców? Nie mam dziadka, ojca, wujka w strukturach lasów państwowych? Co z tego?Pamiętam jak miałam 18 lat i decydowałam się na studia. 80% moich koleżanek i kolegów z klasy wyjechało (wtedy był ten cały boom na wyspy brytyjskie i Irlandię). Ja myślałam sobie – a to głupki, ja w tym czasie, kiedy oni będą za przeproszeniem zapierd… na zmywaku, zrobię sobie mgr inż i będę KIMŚ. Co się okazuje po 10 latach? Ci sami, z mojej klasy, pozakładali w Anglii i Irlandii rodziny. Mają dobre prace – w korporacjach, pomniejszych firmach, bankach. Jeżdżą co roku na wakacje – Grecja, Hiszpania, Egipt, Cypr – widzę to na zdjęciach na fejsie. Nie żyją w luksusach, ale w krajach, które umożliwiają im godne życie za standardowe stawki. I kto się śmieje ostatni? A ja, z moim mgr inż i zasiłkiem dla bezrobotnych, wakacje oglądam w programach, kończących się słowami "Czytała Krystyna Czubówna"…"Poziom korupcji w Polsce się zwiększa" jak śpiewał Kazik w "Wicuś ulepił grzybki"… Może to jest to? Naćpać się i odlecieć… żeby nic już nie widzieć. Jakbym czytała o sobie i o niektórych swoich znajomych… Lubię tę piosenkę… 😉 Rany, to wszystko takie smutne o czym piszesz. Leśnictwo, kurczę! Faktycznie wygląda to na dobry, opłacalny kierunek. Jednak dziś nie ma już nic pewnego. Zwłaszcza bez znajomości 🙁 Bardzo ładnie to napisałaś. I rzeczywiście, latami walczyliśmy o wolny kraj, a teraz sami pchamy się w ręce obcych. To po co to było? Ale to nie Polska, a ludzie, którzy nią rządzą. "Twoja jest krew, a ich jest nafta" i cóż my, prości ludzie możemy na to poradzić? ach, no i zapomniałabym – spełnienia wszystkich marzeń! Dziękuję 🙂 Oczywiście, kocham Polskę jako Polskę – historię, kulturę, język, tradycję. Ale nie to, co zrobiono z niej teraz… Przygnębiająco czyta się zarówno Twój post jak i komentarze pod nim. Doskonale Cię rozumiem, choć bardzo bym chciała kompletnie nie wiedzieć o czym mówisz. U mnie było podobnie a i w tej chwili jest bez szału, bo z pracą jest różnie. I jak tu zaplanować cokolwiek? Jestem od Ciebie starsza o prawie cztery lata, ze swoim meżem jestem prawie 12 lat, z czego ponad trzy po ślubie. Ale jak możemy starać się o choćby jedno dziecko, skoro nie wiadomo czy za kilka miesięcy wciąż będziemy pracować?Nie chcę się żalić, nikogo obwiniać – jest jak jest. Ale smutek pozostaje i takie refleksje jak Twoje nachodzą mnie coraz częściej. To prawda, smutne są nasze historie – Twoja, moja, innych piszących tutaj i tych, którzy tego posta nie przeczytają, ale doskonale znają temat… Cóż innego możemy zrobić? Nie pójdę pod sznur tylko dlatego, że mam dość słuchania, że 'mogłabym już pójść do pracy'. Ale smutno jest, nic nie poradzę 😉 Podpisuję się pod tym wszystkim rękami i nogami. Mam 24 lata, studia skończyłam na licencjacie z pełną świadomością tego, że filologia polska nic mi w życiu nie da. Od czerwca szukam pracy. Ponad setka wysłanych CV i trzy rozmowy po to, by usłyszeć, że mam za mało doświadczenia (9 miesięcy jako sprzedawca w ogóle się nie liczy, nawet gdy aplikujesz na to samo stanowisko:/). Chętnie bym się przekwalifikowała, ale na kolejne studia czy kursy trzeba mieć pieniądze. A by mieć pieniądze, trzeba mieć pracę… Człowiek ma plany, marzenia – nie wycieczki czy zakupy w Paryżu – własny kąt i życie od pierwszego do pierwszego, ale nawet tego nie da się zrealizować. Wyjazd za granicę? Rozważam ciągle, ale w grę wchodzi tylko pobyt na stałe. Po co wracać? Zarobić na dom, a później siedzieć na bezrobociu bo dalej nie mamy doświadczenia? Najgorsze jest trwanie w tym zawieszeniu – chciałoby się coś zrobić, iść na przód, realizować plany i marzenia, ale się nie da… Trzeba jednak wierzyć, że ten rok będzie przełomowym (w pozytywnym kierunku). I tego Ci życzę z okazji urodzin 🙂 Ja się zastanawiam skąd niby mamy mieć doświadczenie skoro nigdzie się nie pracowało, to mnie najbardziej dziwi, że wymagają doświadczenia od młodej osoby, która co dopiero skończyła studia i nie miała pracy….. Ja mam kilka lat doświadczenia, ale to i tak niczego nie zmienia 😉 Sytuacja identyczna, jakbym nie robiła wcześniej nic. Podobnie jak 'Strona po stronie' nie odczuwam potrzeby zarobienia na pierdoły, jedynie na jakiekolwiek życie. Bo dość już mam słuchania, że mam 25 lat, narzeczony 27, a dalej zachowujemy się jak licealiści, bo ani dzieci, ani mieszkania, ani ślubu, ani niczego 😉 Trochę się czuję, jak element wybrakowany, bo spośród przyjaciółek wszystkie miały fart – mieszkanie po babci/cioci/mamie albo rodzinie męża. Praca u kolegi taty/koleżanki mamy/w firmie wujka. Tylko mnie nic, kurczę, z nieba spaść nie chce 😉 My mamy kawalerkę po babci. Wyłożyliśmy na jej wykup (na szczęście – w porównaniu z cenami – tylko kilkanaście tysięcy) całą kasę z wesela plus jeszcze kredyt. I każdego dnia cieszę się z tych 33 m2, na których mieszkamy…. Wiem, że mieliśmy dużo szczęścia chociaż w tym wypadku. A jeśli chodzi o cv, to wygląda ono trochę lepiej niż tuż po studiach, tylko co z tego? No właśnie… z tego co widzę, to za wiele to nie dało. Ale może wróci mi jakaś wiara w siebie. W ciągu ostatnich dni niestety z tym kiepsko. Kurczę, wiary w siebie i swoje możliwości nigdy nie wolno tracić. Bo sami sobie podcinamy tym skrzydła 🙁 Dobrze, że chociaż na tym polu Wam się udało – to trochę pocieszające, że czasem jest lepiej, niż gorzej 🙂 Ja też mam jakieś doświadczenie, ale zbytnio nie mogę tego wpisać w cv. Czemu? łatwo się domyślić. Wychodzi na to więc, że nie mam żadnego. Koło się zapętla. Krótko, dobitnie i jak prawdziwie. Świetny tekst! Myślę dokładnie tak samo Jestem też po filologii polskiej, skończyłam studia 6 lat temu. Na szczęście przez cały ten czas pracuję w zawodzie. W czasie studiów robiłam wszelkie specjalizacje jakie się da, w tym bibliotekoznawstwo i podyplomową historię. Nie pracowałam wtedy. Dzięki temu zawsze coś jest. Jak nie biblioteka, to polonista, to coś innego. Mieszkam w Łodzi gdzie też nie jest za ciekawie z pracą, jednak udaje się. Może podejmij ryzyko wyjazdu do innego miasta, może Poznań, Warszawa. Gdybym nie miała pracy w Łodzi, nie siedziałabym tu kolejne miesiące. Nie mam sentymentów, bo to mnie nie nakarmi. Trzeba podejmować ryzyko, inaczej możesz to CV nadal wysyłać. Teraz zaczęłam studia doktoranckie, bo mam inne plany co do mojej przyszłości, nie chcę żeby było tak jak teraz, ale działam! Wszystkiego dobrego!Parę dni temu skończyłam 30 lat, to jest dopiero dół:-( Wyjazd nie jest u mnie możliwy, niestety. Choć bardzo bym chciała, bo czytam, że u mnie bezrobocie wynosi 24%, a w takim Poznaniu 2,1 – kolosalna różnica 😉 Chciałabym pozwolić sobie na studia podyplomowe, ale za drogo. Miałam robić doktorat, promotorka z dziekanem bardzo namawiali – też nie mogę sobie na to pozwolić. I tak trwam ze statusem 'bezrobotna i bez perspektywy'. Ale wciąż się łudzę, że gdzieś tam, na horyzoncie, pojawi się promyk :)) Ehh… Bardzo dobrze Cię rozumiem… Ja w tym roku kończę mojego mega przyszłościowe studia (polonistyka) i świat po prostu stoi przede mną otworem… Czuję się momentami jak wyrzutek społeczeństwa. A już zupełnie łapię doła w towarzystwie najlepszej przyjaciółki i jej chłopaka – oboje kończą medycynę. W moim rodzinnym mieście nie mam szansy na pracę, dlatego na jesieni przeprowadzam się do Poznania – miasta, gdzie robiłam licencjat i gdzie mam nadzieję znajdę swoje miejsce na ziemi… Nie chcę zarabiać wielkich pieniędzy i robić kariery. Chcę godnie żyć, nie liczyć każdego grosza. Móc sobie pozwolić na latte z przyjaciółką czy kino z chłopakiem. Móc sobie pozwolić na dzieci. Nie wyobrażam sobie wyjazdu z Polski na stałe. To jest mój kraj i nie chciałabym żyć nigdzie indziej. Ale to życie mnie przeraża. Za moment wkraczam w dorosłość i samodzielność, i naprawdę nie wiem, jak to będzie… Mimo wszystko życzę Ci, abyś potrafiła się cieszyć tym, co masz. I żebyś w końcu też znalazła pracę, w której Cię docenią. 🙂 Wszystkiego dobrego :* Dziękuję 🙂 Tego samego życzę Tobie i wszystkim innym. To przygnębiające, że dla godnego życia musimy tułać się po kraju i świecie. Jakby nie można było żyć normalnie tam, gdzie serce nas trzyma 🙁 Przede wszystkim wszystkiego najlepszego. Życzę Tobie i nam czytelnikom i komentatorom, by kolejne Twoje/nasze urodziny było nam już lepiej żyć w tym pięknym i trudnym tym roku kończę 31 lat. Zarabiam na rękę kwotę bliską najniższej krajowej ale i tak jestem szczęściarą, bo mam pracę. Skończyłam dwa bardzo daleko od siebie oddalone fakultety i studia podyplomowe. Nie mam na razie jakichkolwiek perspektyw na inną pracę w moim mieście. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Podpisuję się pod napisanym przez Ciebie tekstem. Staram się nie ciepło. I to jest bardzo smutne, że musimy zadowalać się 'byle czym', bo lepiej mieć cokolwiek, niż nie mieć nic wcale 🙁 Wszystkiego najlepszego! Ja doszłam do stanu upodlenia, gdzie zamiast studiów w kraju wolałabym być sprzedawczynia w Anglii 🙁 Dziękuję 🙂 Raczej nie ma w tym nic upadlającego. Taka jest rzeczywistość, z którą musimy się mierzyć. Ach, ci to nigdy biedni nie będą 😀 Najlepszego z okazji urodzin! Eh, takie są dzisiejsze realia… Obawiam się, że mój los będzie podobny do Twojego. Ja w tej chwili jestem na filologii polskiej na naszej wspaniałej częstochowskiej uczelni. Na etapie licencjatu. Zastanawiam się dość poważnie nad tym czy opłaca mi się marnować dwa lata na magistra. Na tym kierunku czasem trzeba się napocić tyle, że szkoda gadać… A jakie perspektywy? Właśnie marne. Cóż z tego, że się jest człowiekiem ambitnym, z marzeniami a może i z talentami? To wszystko przyćmią niestety nasze smutne polskie realia. Lubię swój kraj i tym bardziej jest mi przykro, że dzieje się źle. Trzymam mocno kciuki za Ciebie, bo niestety my studenci i absolwenci Jedi możemy powiedzieć, że lata spędzone na studiowaniu są przynajmniej w połowie zmarnowane. 🙂 Pozdrawiam Mnie dwa lata magisterki zleciały błyskawicznie – specjalność 'edukacja kulturowa' była dla mnie prawdziwą przyjemnością i właściwie nie żałuję, że spędziłam jeszcze dwa lata na naszej cudownej uczelni. Ale tak naprawdę nic mi te dwa lata, ani dodatkowe litery przed imieniem i nazwiskiem nie dały. Jeśli masz możliwości, pomyśl nad WSL – oferta podyplomówek jest tam naprawdę znakomita. Aż mnie dreszcz przeszedł jak to czytałam. Mam ten sam problem z szukaniem pracy. Parę razy znalazło się coś dorywczego, ale nie na stałe. Sobie myślę 25 lat na karku i żadnych perspektyw. A jedynymi są wyjazdy za granicę. Tak sobie myślę wtedy, "ale ja nie chce wyjeżdżać, chcę być blisko rodziny", ale to sytuacja pcha nas do takich rozwiązań. Mi się wydaje czasami, że z kłopotami, które mi dolegają w ogóle nie będę w stanie mieć dzieci. Poza tym przyszłość jakoś kolorowo nie wygląda. Co raz to większe bezrobocie. Mogłabym się zgodzić ze wszystkim co napisałaś, tak właśnie jest. Jutro idę zobaczyć, czy w ogóle będzie jakaś praca, może staż w Urzędzie Pracy, bo już mam dosyć bezsensownego siedzenia na tyłku i życia na garnuszku…czasami czuję się jak pasożyt, choć sama staram się jako tako dzięki niektórym fotograficznym zleceniom, ale to nic w porównaniu z tym co mogłabym osiągnąć w normalnej pracy. Życzę wytrwałości i nie poddania się. Mam podobną wizję co do swojego losu – starsze pokolenia burzą się, że tak mało dzieci się rodzi, że tylko kariery nam w głowach itd., ale co złego jest w tym, że człowiek chciałby chociaż minimum ewentualnemu dziecku zapewnić? 🙁 Mi nawet nie chodzi o karierę, po prostu problemy zdrowotne nie pozwoliłyby mi w tej chwili mieć dzieci. Wszystkiego najlepszego 🙂 i głowa do góry. Sam kraj jest cudowny – naprawdę kocham Polskę za kulturę, tradycję (która niestety już ginie), piękne miejsca i uroki. Kraj nie jest zły – głupi są ludzie, którzy nim rządzą i sprowadzają w jeszcze gorsze bagno od tego, w którym tkwi. Może kiedyś nadejdą lepsze czasy i kolejne pokolenie nie będzie miało zielonego pojęcia o tym, co teraz się dzieje w naszym państwie. Miejmy nadzieję i głowa do góry, bo w każdej sytuacji można znaleźć jakieś rozwiązanie 😉 Ostatnio kolega opowiadał mi o dziewczynie, której tatuś zarabia kilkanaście tysięcy na miesiąc, ma willę, basen i boisko, wyjeżdżają z rodziną na wakacje do egzotycznych krajów – tutaj na Ziemi nie należy spodziewać się sprawiedliwości. Przyjdzie ona w swoim czasie. A teraz pragnę życzyć Ci wszystkiego najlepszego 🙂 Mój brat też niedawno (na początku stycznia) obchodził 25-te urodziny i również szuka pracy. Tak więc życzę Ci, aby kolejne miesiące (i lata) obfitowały w życiowe sukcesy, abyś nie miała żadnych zmartwień i trosk 🙂 No i przede wszystkim – sto lat 😉 Bardzo dziękuję za życzenia 🙂 Nie gaśnie moja miłość do Polski, o której mówisz – tej z piękną kulturą, językiem i historią. Ale to, w co ubrała ją współczesność napawa mnie obrzydzeniem. I lękiem o to, że któregoś dnia będę wolała zniknąć z powierzchni ziemi, niż męczyć się kolejny dzień… Może czas zrobić rewolucję taką jak w Islandii i zmienić co nie co. W końcu za czyje pieniądze żyją w rządzie?, a tylko siedzą i nic nie robią. Wszystko idzie w górę, a płaca jaka była taka jest. Bieda w kraju piszczy. Życzenia składałam (na fali nostalgii dorzucam do nich znalezienia dobrej, satysfakcjonującej pracy, czuję, że jak ją otrzymasz, reszta się już sama poukłada) a za wpis… chylę czoła. Smutne to i… jakoś tak dziwnie znane. Boże tak nie chcę stąd wyjeżdżać… na razie walczę, mam nadzieję, że dzień, w którym zawieszę broń i wyciągnę białą flagę nigdy nie nadejdzie. Również mam taką nadzieję – oby zawsze było warto tutaj być 🙂 Boże!! To jest takie smutne i takie prawdziwe!! Jak ja mogłabym się pod tym podpisać!! Wolałabym, żeby było inaczej 🙁 I będzie!!!Zobaczysz. Jeszcze kurna się to znormalni. Bo nie można być dna non stopW końcu znajdziemy normalną pracę i się ustabilizujemy. Obyśmy tylko psychicznie nie znormalniały – bo to już mogiła 😉 Bez perspektyw, ale szalone ;] Klaudyno, życzę Ci dużo dobrego, i absolutnie nie rezygnuj z widać Twój post nie pozostał bez odpowiedzi, wywołał dyskusję i zwierzenia, i co się okazuje? Nie jesteś sama, wielu młodych ludzi jest w podobnej sytuacji. Trzymaj się ciepło i głowa do góry! 🙂 Kurczę, kiedy zrezygnuję z marzeń chyba będę mogła mówić, że nadszedł koniec świata. Nie poddaję się więc 🙂 Nie pociesza mnie, co prawda, że tak wielu ludzi dotykają te same bolączki, ale z drugiej cieszę się, że nie jestem sama i że możemy tutaj wymienić się doświadczeniami. Jejku jak tu smutno dziś u Ciebie 🙁 Życzę Ci jednak by los się odwrócił, byś mogła z radością wstawać każdego ranka i cieszyć się z każdego kolejnego nie miała trosk i zmartwień, a wszystkie plany realizowały się zgodnie z Twoimi optymizmu!Pamiętaj, że szklanka jest zawsze do połowy pełna!!! Zapraszam do lektury "Pollyanny" 🙂 Bardzo dziękuję za życzenia 🙂 I teraz Cię zaskoczę: dokładnie wczoraj [poważnie!] pomyślałam sobie o tej książce i doszłam do wniosku, że podczas następnej wizyty w bibliotece wypożyczę kilka książek z serii 'Klasyka', którą tak bardzo lubiłam w dzieciństwie. Co więcej! Myśląc o tym, pomyślałam o Tobie i o wyzwaniu z książkami dziecięcymi. Tak więc coś jest na rzeczy :))) 🙂Jezu jaka ja dziś jestem zmęczona…A muszę jeszcze opublikować stosik jak przystało na amatora :p Problem jest takie, że to ludzie są sami sobie winni, że nie mogą znaleźć pracy. Ile jeszcze lat musi upłynać żeby ludzie zrozumieli że Polska nie potrzebuje polonistów, socjologów czy politologów ale inżynierów, chemików, i informatyków, ludzi związanych z biznesem czy językami obcymi bo to te dziedziny napędzają gospodarkę. To pieniądz kreuje popyt i miejsca pracy, gdyby wszyscy w kraju mieli robić to co lubią lub co jest ich hobby to mielibyśmy samych na przykład tancerzy zamiast lekarzy, prawników, sprzedawców. Praca a hobby to dwie różne rzeczy i w 90 % przypadków nigdy te dwie rzeczy się nie pokrywają. Ponadto od dłuższego czasu obserwują rynek pracy i widzę jak niekompetentni młodzi ludzi teraz kończą studia. W firmie, do której pracę miesięcy rekrutowałam pracowników, od miesięcy nie otrzymywałam podań od osób ze znajomości holenderskiego lub francuskiego. Wynagrodzenie oferowane na start oscylowało w granicach 3000 zł netto jednak praktycznie nikogo nie udało się znaleźć na te stanowiska. Bo oczywiście wszyscy tylko i wyłącznie znają język angielski, )który już niestety ani nie jest językiem obcym ani atutem jeśli chodzi o umiejętności) lub podstawy hiszpańskiego, którego fenomenu naprawdę nie potrafię zrozumieć, biorąc pod uwagę to, że więcej stosunków handlowych mamy z Czechami niż z krajami hiszpańskojęzycznymi…. Tylko nie każdy ma predyspozycje do tego, żeby pójść na 'przyszłościowy' kierunek i zostać inżynierem. Zresztą i tu wykształcenie na niewiele się zdaje – miejscowa Politechnika jest jedną z lepszych w kraju, miejscowa metalurgia jednym z najrzadszych kierunków, rocznie wypuszcza w świat kilkudziesięciu mgr inż i nawet ich nic nie czeka. Idzie taki tam, gdzie jest predysponowany i co słyszy? Że wyższe wykształcenie to za dużo, bo kierownictwo ma tylko maturę 😉 To się tak łatwo powie, że trzeba iść tam, gdzie jest pewna przyszłość. Tylko jak pogodzić to z brakiem wiedzy, zainteresowania i zapału do danego tematu? Mam zostać informatykiem, choć kompletnie się do tego nie nadaję i mam to kompletnie w dupie czy zamiatać ulice, bo wybór kierunków studiów jest zbyt ograniczony? 😉 Ja nigdy nie miałam wymarzonych studiów. Nie mam też talentów językowych, ani nie jestem ścisłowcem. Jestem humanistą i to mój największy problem. Chciałabym mieć taką pewność w sobie, jak moja przyjaciółka, która studiuje medycynę. Ale po prostu nie mam… Mogłabym się podpisać pod Twoimi słowami. Klaudyno życzę Ci wszystkiego dobrego! Jeszcze kilka tygodni temu byłam w podobnej sytuacji, od ukończenia studiów nie mogłam znaleźć pracy, ba nikt nawet nie chciał zaprosić mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Udało mi się złapać umowę o dzieło – oczywiście bez ubezpieczenia zdrowotnego. Za kilka tygodni kończę 25 lat, do tej pory żyłam na garnuszku rodziców, którzy co prawda niczego mi nie wypomninali, ale sama czułam się z tym dziwnie. Niedawno jakimś cudem udało mi się znaleźć pracę, zaczynam jutro – nie trać nadziei, rozsyłaj CV i wierz, że pewnego dnia znajdzie sie wymarzona praca dla Ciebie. Pozdrawiam To bardzo budujące, naprawdę 🙂 Dziękuję! Trzymam kciuki – coś się MUSI znaleźć! 🙂 Temat, który poruszyłaś, to temat rzeka i smutne to co piszesz, ale jakże prawdziwe… Z okazji tych urodzin życzę Ci, aby kolejne były dużo radośniejsze i upływały pod hasłem "jestem spełniona!". Mocno ściskam! Dziękuję 🙂 Mam nadzieję, że przyszłoroczny wpis przytłoczy Was optymizmem :))) Oj bardzo smutne to co piszesz Klaudynko , ale jakże prawdziwe. Ten bezduszny kraj to bagno w którym przyszło nam żyć. Kiedyś jak ja byłam młoda wszystko było łatwiejsze była praca tylko Ci co u KORYTA żyją jak pączki w maśle a dupy im rosną we wszystkich kierunkach . Co za kraj , który nie dba o swoją młodzież , co za kraj , któremu wisi to co młodzi ludzie myślą i czują , że rzygać im się chce na myśl o tym chorym czego to podobne, żeby ludzie myśleli o emigracji gdzie indziej wreszcie do czego to podobne ,że ten durny złodziejski kraj wykształci młodzież a potem zmusza ich do emigracji za chlebem gdzie inni mają ludzi wykształconych za darmo na talerzu. Do czego wreszcie to podobne że mówi się ludziom że ma za wysokie wykształcenie i pracy tu nie dostanie . Tak tylko w takim złodziejskim kraju może tak nigdy nie wolno Ci rezygnować z marzeń bo marzenia się realizują a wiem ,że ty ze swoimi zdolnościami wreszcie znajdziesz pracę taką o jakiej marzysz ,że zrealizujesz się tak jak chcesz bez LIZANIA DUPY i bez znajomości których większość ludzi młodych nie TEN DURNOWATY RZĄD powinien przeczytać te wszystkie wypowiedzi młodych ludzi tu piszących do czego doprowadzają młodego człowieka POWINIEN KRZYK TYCH LUDZI WRESZCIE ZOBACZYĆ I WYCIĄGNĄĆ oni wolą być ślepi na krzyk młodzieży .JAK BYŁAM MŁODA SŁYSZAŁAM WASZYM DZIECIOM BĘDZIE LEPIEJ I CO GDZIE IM JEST LEPIEJ, nie mogą się usamodzielnić nie mogą żyć tak jak chcą i mieć dzieci , a dzieciom trzeba dać jeść , wykształcić je itd TYLKO PO CO JE KSZTAŁCIĆ PO CO , żeby miały jak wy teraz ŻENADAco za banda nieudaczników rządzi tym krajem TWOJA M Żal ściska gardło jak się czyta te wszystkie wpisy młodych ludzi JAK ŻYĆ PANIE PREMIERZE JAK żyć kogo ta młodzież ma zapytać kogo , bo przecież nie WAS tych u góry bo wy wiecie jak żyć premie po pół melona a za co te premie CZYŻBY za to że doprowadziliście kraj do tego że tak właśnie o was myśli młodzież, a może za to że nic nie robicie dla młodych ludzi może za to ta premia .Tylko uważajcie bo niedługo nie będziecie mogli sobie tych premii wypłacać jak cała młodzież stąd wyjedzie bo będę kasę zostawiać gdzie indziej a wam zostaną starcy i emeryci którym bliżej na tamten niż na ten świat DO TEGO DOPROWADZICIE Życzę Ci Aniołku niech wszystkie Twoje marzenia te bliższe i te dalsze się spełnią . Niech gwiazdka pomyślności zawsze Ci świeci, niech oświetla Ci drogę do Twojego nieuchronnego M Mamy urodziny w ten sam dzień! 😀 Nie obchodzę, więc życzeń nie złożę, ale post przeczytałam z uwagą i zrobiło mi się smutno. Mam wielu starszych przyjaciół, po studiach i w takiej samej sytuacji… Witamy w Polsce…:/Ja akurat nie mam problemu i mam nadzieję mieć nie będę, ponieważ i tak nie mieszkam już w Polsce, a potem zamierzam wyjechać dalej. Tutaj nie widzę dla siebie przyszłości… Wszystkiego najlepszego! Spóźnione, ale szczere:) Wiesz, ja też studiowałam polonistykę. Z pasji. Ale po 3 latach się obudziłam i na magisterskie z bólem serca poszłam na administrację. W wakacje uczyłam się do ciężkiego egzaminu z 3 lat, z materiału, jaki był na licencjacie. I dostałam się. Studia skończyłam, ale te 2 lata były koszmarne. Czułam się jak odludek wśród ludzi, którzy nie słyszeli o Marquezie czy Zafonie, a ich pasją było czytanie i rycie na pamięć kodeksu. Teraz mam pracę, ale nie wiem na ile, bo pracuję na śmieciówkę w agencji pracy, która też może potracić zamówienia w każdej chwili i mogę z dnia na dzień pracy nie mieć. Ale cieszę się, że mam co robić od 8-16 i się na razie nie przejmuję. Ważne, że mam na chleb i na książki:) Wszystkiego dobrego i głowa do góry! Dziękuję za życzenia! :* Najważniejsze to ciszyć się tym, co jest i doceniać, bo nigdy nie wiadomo, co czai się na nas za rogiem. Niestety, śmieciowe umowy to przykry znak naszych czasów 🙁 Spóźnione życzenia (przed tydzień nie zaglądałam na blogi)! Nie życzę Ci wszystkiego najlepszego – życzę Ci godnej pracy, bo teraz chyba tego najbardziej potrzebujesz 🙂Niestety, nasz kochany rząd nic nie robi, aby poprawić sytuację młodych osób, startujących w dorosłość. Wołają, że niski przyrost naturalny, a co dają na zachętę? Brak pracy, przepełnione żłobki i przedszkola, do których nie masz szans zapisać dziecka. Co dają nam pracodawcy? Śmieciowe umowy lub pracę na czarno – nie zgadzasz się? nie będziesz mieć za co żyć. Narzekamy na warunki pracy, że niegodnie, że niski zarobek, ale sami się na to godzimy w obawie, by nie zostać bez niczego. Gdyby nie było chętnych, może coś by drgnęło, coś by się zmieniło, albo… mielibyśmy zalew taniej siły roboczej ze Wschodu. Ja mam to "szczęście", że żyję w dużym mieście, (odpukać) pracuję, ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, np. na posiadanie dziecka. Gdybym miała tak niewiele więcej – zwykłą gwarancję na miejsce w państwowym żłobku, potem przedszkolu – już teraz zdecydowałabym się na dziecko. 30 lat na karku i nie wiem, czy moja rodzina się kiedykolwiek powiększy. Wiem, że niejedna osoba powie: chcieć, to móc, ale życie pokazuje, że nie do końca tak jest. Nie jest łatwo utrzymać mężczyźnie trzyosobowej rodziny z kredytem na jedna kwestia: bezsensowny jest pęd do tych trzech literek przed nazwiskiem. Niedługo nie będzie wykwalifikowanych pracowników fizycznych, bo mało kto teraz kończy edukację na zawodówce. Potem słychać narzekania, że niedługo rynek zaleją obcokrajowcy, a czy np. filolog szwedzki pójdzie kłaść elektrykę na budowie? Raczej nie. Myślę, że powinno się prowadzić kampanie w szkołach średnich i w mediach na rzecz właściwego wyboru ścieżki zawodowej czy kierunku studiów. Ja wybierając filologię polską myślałam tylko o pasji, a nie o życiu, teraz wiem, że drugi raz nie wybrałabym studiów humanistycznych, które karmią tylko ducha, bo na ciało ciężko zarobić pracując w zawodzie nauczyciela na 1/8 etatu czy w ogóle znaleźć Dziękuję za życzenia, mam wielką nadzieję, że się spełnią 🙂 Masz rację, zewsząd marudzenie, że mało dzieci się rodzi, ale tutaj naprawdę nie ma warunków na to, aby młody człowiek spokojnie mógł powiększać rodzinę, nie martwiąc się o to, że za miesiąc może nie mieć czym wykarmić i w co ubrać… Ja podjęcia studiów humanistycznych nie żałuję, bo dały mi naprawdę wiele. Bardziej żałuję tego, że nie pracowałam dłużej podczas studiów i nie odkładałam tamtych pieniędzy na koncie. Dzisiaj mogłabym pozwolić sobie na podyplomówkę, która mi się marzy i która, być może, zmieniłaby coś w mojej sytuacji… Dodaj komentarz
minęło dziesięć lat jak wygląda teraz twoje życie opowiedz